Matki chciałyby, żeby mężczyźni włączali się w proces wychowywania dziecka. Z drugiej strony, kobiety tracą wtedy część swojej władzy i kontroli nad rodziną. A to nie bardzo im się podoba
Marzena Haponiuk: Pojawiają się głosy mówiące o kryzysie tradycyjnie rozumianej rodziny. Czy są uzasadnione?
Dr Małgorzata Sikorska: Mówienie o tym, że mamy do czynienia z kryzysem jest głęboko nieuprawnione. Niewątpliwie mamy do czynienia ze zmianą. Jeżeli mówimy o kryzysie, to zakładamy, że coś kiedyś było lepsze i się popsuło. Co nam daje prawo do twierdzenia, że model rodziny, który był kiedyś, był modelem lepszym?
Po prostu, jesteśmy do niego przyzwyczajeni. Myśląc o rodzinie w Polsce, widzimy dwa wzory. Pierwszy to tzw. rodzina nuklearna, funkcjonująca nie tylko w Polsce, bardzo popularna w wielu innych społeczeństwach. W skrócie, jest to rodzina złożona z rodziców i dzieci, najlepiej dwójki. Wedle tego modelu partnerzy powinni być formalnie małżeństwem i razem mieszkać. Jednak coraz mniej jest tego typu związków.
Za to wzrasta liczba konkubinatów. Coraz więcej rodzin nie mieszka razem – z różnych powodów np. ktoś pracuje w innym mieście albo zagranicą. Rośnie liczba związków, w których nie ma dwójki lub większej liczby dzieci. Jest jedno dziecko albo w ogóle nie ma potomstwa. Widzimy zmiany – tyle i aż tyle – a wyciągamy wniosek o kryzysie.
Drugi model rodziny zakłada wizję rodziny poszerzonej, wielopokoleniowej, gdzie są jeszcze dziadkowie, bliżsi i dalsi krewni. Wszyscy oni się dość często spotykają i mają intensywne kontakty. Natomiast tak naprawdę jest to jeden z mitów dotyczących rodziny, a nie prawda na temat życia rodzinnego. W pewnym okresie w historii, rodziny przyjmowały właśnie ten model. Dziś trochę za takim sposobem bycia rodziny tęsknimy, posiadamy idealistyczne wyobrażenia na ten temat.
Reasumując, o kryzysie rodziny mówią te osoby, które są przywiązane do opisanych wyżej dwóch modeli życia rodzinnego i którym zachodzące zmiany się nie podobają, a w dodatku są przekonani, że „dawniej bywało lepiej”.
Jaka jest zatem współczesna polska rodzina?
Prezentuje się bardzo różnie i to stwierdzenie nie jest jakimś wybiegiem: mamy bardzo różne wzory, musimy też rozpatrywać ją na wielu płaszczyznach. Zacznijmy od idei partnerstwa. Z jednej strony mamy więc rodzinę tradycyjną, gdzie mężczyzna jest odpowiedzialny za zarabianie pieniędzy, a kobieta zajmuje się domem. Takie rodziny istnieją i jest ich całkiem dużo. Istnieje jednak również zdecydowanie odmienny model, bardziej oparty na partnerstwie, gdzie dwoje dorosłych członków rodziny pracuje, zarabia, a czasami – choć tych związków nie ma wiele – to kobieta zarabia więcej.
Zdarza się również, chociaż tego typu rodzin jest wciąż mało, że to kobieta idzie do pracy po urodzeniu dziecka, a mężczyzna zajmuje się niemowlakiem. Mamy więc do czynienia z dwoma bardzo skrajnymi modelami. Można je rozrysować jako continuum: od bardzo „tradycyjnych”, do w pełni partnerskich. Większość polskich rodzin mieści się między tymi skrajnościami.
To, jak jest zorganizowane życie rodzinne, zależy od miejsca zamieszkania (inny model jest popularny w największych miastach, inny na wsi), sytuacji materialnej, wykształcenia, a przede wszystkim od wzorów kulturowych, które są dominujące w danej grupie społecznej. Mówiąc najkrócej: nie ma jednego wzoru rodziny.
Które zmiany zachodzące w polskich rodzinach są trudniej akceptowane i przez kogo?
Istnieją grupy czy osoby przywiązane do tradycyjnego modelu rodziny, dla których istotne jest podejście i wykładnia Kościoła katolickiego. Przez nich zmiany są rzeczywiście gorzej akceptowane.
Co w życiu rodzinnym zmienia się bardzo powoli? Przykładowo, wciąż występuje bardzo silne przekonanie, że matka powinna się zajmować dzieckiem, jeśli jest ono w wieku 0-3 lat. Granicą jest pójście do przedszkola. Czas po urodzeniu to moment, w którym kobieta w opinii wielu powinna zostawić swoją pracę zawodową i zajmować się dzieckiem. Jest dość duża presja społeczna odczuwana przez matki w Polsce: to one wciąż są przede wszystkim odpowiedzialne za dzieci.
Kolejna sprawa – wciąż bardzo wiele osób, myśląc o rodzinie, widzi model rodziny nuklearnej, o którym mówiłam wcześniej. I dlatego zdecydowana większość Polek i Polaków nie uważa za rodzinę pary homoseksualnej. Dla nas ważne jest także to, że w rodzinie powinny być dzieci i gdy pytano się respondentów, czy nazwaliby rodziną konkubinat, w którym są dzieci, więcej badanych zgadzało się, że taki związek można nazwać rodziną niż gdy wypowiadali się na temat związków konkubinackich, w których nie ma dzieci.
Wymóg posiadania dziecka jest zresztą zgodny z podejściem wielu teoretyków, zajmujących się życiem rodzinnym, którzy podkreślają, że jedną z kluczowych funkcji rodziny jest prokreacja i socjalizacja. A jeżeli dzieci nie ma, to oczywiście te funkcje nie mają racji bytu i w związku z tym wtedy według nich o rodzinie mówić nie można.
Dziś tradycyjne role społeczne są coraz trudniejsze do odegrania. Jak ze zmianami radzą sobie ojcowie? Mówi się czasem o powrocie ojca. Skąd on wraca?
Tytuł akcji społecznej „Gazety Wyborczej” – „Powrót taty” – jest mylący. Żeby skądś wracać, trzeba było wcześniej być. Natomiast mam wrażenie, że nigdy nie było tak dużego zaangażowania ojców, jakie obserwujemy dziś. Ojcowie zaczynają się pojawiać w przestrzeni publicznej – widać ich na placach zabaw czy w popularnych serialach, ojcowie-celebryci chwalą się swoimi pociechami. Badania prowadzone w ramach akcji „GW” pokazały, że współcześni młodzi ojcowie mają dość duży żal do swoich własnych ojców, którzy byli nieobecni i rzadko interesowali się dzieckiem. Ale jeśli już się interesowali, to zazwyczaj po to, aby karać, manifestować swój ojcowski autorytet. Współcześni młodzi ojcowie chcieliby być inni niż ich ojcowie, pragną zastosować inne wzory wychowywania.
Kolejna zmiana: społeczne oczekiwania dotyczące tego, jaki powinien być ten nowy ojciec. Otóż powinien być bardzo zaangażowany – nie ma czynności, w których by się nie sprawdzał, może robić prawie dokładnie to samo, co matka. A czasami, i wiele matek zwraca na to uwagę, są czynności, które ojcowie wykonują znacznie lepiej. Klasycznym przykładem jest kąpanie niemowlaka. Często można usłyszeć, jak młode matki mówią, że boją się kąpać malucha bo dziecko jest takie kruche, małe, może się wyślizgnąć, a ojciec sobie doskonale z tym poradzi. Inną taką czynnością jest zabawa: wielu psychologów rozwojowych twierdzi, że mężczyźni w bardziej kreatywny sposób bawią się z dziećmi.
Oczekiwania matek dotyczące ojców są bardzo duże. Jednak sytuacja jest skomplikowana. Matki z jednej strony chciałyby, żeby mężczyźni włączali się w proces wychowywania dziecka, ale z drugiej strony kobiety tracą wtedy część swojej władzy i kontroli nad rodziną, a to nie bardzo im się podoba.
Dlaczego?
Do tej pory dziecko było przypisane tylko i wyłącznie do kobiety: miała władzę nad dzieckiem i nad domem; kontrolę nad tym jak ubrać dziecko i czym karmić, jak wychowywać, do jakiej szkoły posłać itd. I nagle, gdy ojcowie mają się włączyć, z jednej strony kobiety się cieszą, bo mogą poczuć, że wreszcie nie są same i nie cała odpowiedzialność ciąży na nich, ale z drugiej strony mogą też pomyśleć: będę musiała podzielić się władzą z ojcem dziecka. Pamiętam felieton Sylwii Chutnik, która apelowała do matek, żeby dopuściły wreszcie ojców do swoich dzieci.
Prof. Tomasz Szlendak sądzi, że „nowe ojcostwo” uwalnia mężczyzn z kajdanek tradycyjnej męskości. Czy mężczyźni cieszą się z tej „wolności”?
Współcześni ojcowie dostają unikalną możliwość nawiązywania głębokiego i emocjonalnego kontaktu z własnym dzieckiem. Nie muszą już być macho. Mogą rozczulać się nad swoim dzieckiem.
A jednak pewne oczekiwania – że dzisiejszy tata wciąż powinien zarabiać na dom – zupełnie nie zniknęły. Więc tak naprawdę mężczyzna powinien się zajmować dzieckiem i jeszcze do tego zarabiać, i dbać o partnerkę a także o swoją kondycję i wygląd. Oczekiwań jest bardzo dużo i sytuacja ojców wygląda na dość trudną.
Tymczasem, młodzi ojcowie nie bardzo mają skąd czerpać wzory wychowywania dzieci. Nie bardzo mogą i nie bardzo chcą odwoływać się do doświadczeń pokolenia swoich ojców, ponieważ oceniają je dość krytycznie. Sytuacja ojców jest mocno skomplikowana i wielu mężczyzn czuje się w niej dość bezradnie.
Czy ta zmiana społeczna, która się dokonuje, niesie za sobą pewne konsekwencje w dyskursie publicznym? Czy raczej to zmiany prawne wymuszają zmianę społeczną?
To raczej sprzężenie zwrotne, nie ma co szukać pierwszej i jedynej przyczyny. Bardzo dobrze, że pojawiły się zmiany dotyczące urlopów tacierzyńskich. Jednak samo wprowadzenie takiej możliwości nie wystarczy, gdyż jak się okazuje wciąż niewielu ojców z nich korzysta.
Pierwsze urlopy rodzicielskie, których część mogli wykorzystać tylko mężczyźni (a gdy tego nie zrobili, to ta część urlopu przepadała) zostały wprowadzone w Szwecji w 1974 roku. Zorganizowano wtedy dużą kampanię społeczną, która miała przekonywać ojców, by korzystali z urlopów. Kampania miała znieść stereotyp, że dziećmi zajmują się „pluszowi” tatusiowie.
Wykorzystano m.in. plakaty z bardzo znanym szwedzkim sportowcem, który podnosił ciężary – na plakacie występował wielki, silny facet trzymający rozkosznego niemowlaka. Plakat miał pokazać, że nawet takiego mężczyznę rozczula małe dziecko. Stopniowo coraz więcej mężczyzn w Szwecji decydowało się pójść na urlop rodzicielski. Obecnie około 80 proc. ojców korzysta ze swoich uprawnień, ale zazwyczaj nie wykorzystują całości należnego im urlopu.
Poprzez język podtrzymujemy stereotypy, panujące w tradycyjnym pojmowaniu ról społecznych. Czy dostrzega pani jeszcze jakieś bariery w przełamywaniu owych stereotypów?
Tak, zdecydowanie. System edukacji, podręczniki. Różne analizy pokazują, że w podręcznikach dziewczynki są pokazywane jako osoby, którym się coś tłumaczy, a chłopcy są tymi, którzy wiedzą lepiej, objaśniają świat.
Kolejną sprawą jest rynek pracy. Kobiet aktywnych zawodowo w wieku, w którym zazwyczaj rodzą dzieci, jest w porównaniu z innymi krajami stosunkowo mało. To jest bardzo niekorzystna sytuacja, bo kobiety idą na urlopy albo decydują się w ogóle nie szukać pracy, ponieważ często są przekonane, że i tak jej nie znajdą. Prowadziłam badania z młodymi matkami, które zostawały w domu z małymi dziećmi. Pytaliśmy, dlaczego nie wracają do pracy? Odpowiadały, że nie ma takiej pracy, która pozwoliłaby im połączyć macierzyństwo i rozwój zawodowy. Na pytania: „Ale czy szukała pani? Sprawdzała? Coś robiła w tym kierunku?” uzyskiwaliśmy odpowiedź, że one nic nie robiły, tylko słyszały tego typu opinie od swoich koleżanek. Oczywiście, w niektórych miejscach faktycznie nie ma pracy dla młodych matek.
Kolejnym problemem jest infrastruktura żłobkowo-przedszkolna. Bywa i tak, że kobieta, która zarabia mniej niż mężczyzna, nie ma innego wyjścia i musi zostać z dzieckiem w domu, bo po prostu jej dziecko nie dostało się do żłobka czy przedszkola. To także utrwala tradycyjny podział ról.
W krajach skandynawskich, np. w Szwecji, urlopy rodzicielskie trwają tyle samo dla każdej płci. Jak te kwestie wyglądają w Polsce?
W Szwecji urlop składa się z 360 dni do podziału pomiędzy ojca i matkę, i oni sami decydują, jak to ma wyglądać. Potem jest jeszcze po 60 dni, które może wykorzystać każde z rodziców – jak nie wykorzystają, to urlop przepada. W Polsce urlop tacierzyński trwa na razie bardzo krótko. Jednak i tak dobrze, że jest.
Jak pani myśli, w którą stronę będą szły zmiany?
Pewnych tendencji nie da się zatrzymać. Jeżeli spojrzymy na wskaźniki dzietności w Europie, to okaże się, i tutaj przykładem są kraje skandynawskie właśnie, ale jeszcze lepszym przykładem jest Francja, że dzieci rodzi się więcej tam, gdzie więcej kobiet pracuje! Nie można na to zamykać oczu. To jest pierwszy warunek, który trzeba spełnić, jeśli chcemy, aby wskaźnik dzietności w Polsce wzrósł. Państwo powinno robić wszystko, żeby ułatwić kobietom łączenie pracy zawodowej z wychowywaniem dzieci.
Obecnie kobiety nie dadzą się znowu wcisnąć do przegródki z napisem „kobieta=matka”. Mają różne inne role społeczne do wykonania, chcą się spełniać zawodowo na różnych polach. Państwo musi to dostrzegać. Dziś kobiety nie chcą rezygnować z pracy zawodowej także dlatego, że w wielu domach ta druga pensja jest potrzebna.
Czynnik materialny?
Oczywiście i mam wrażenie, że czasami o tym zapominamy. Mówimy, że kobiety chcą, albo nie chcą pracować, gdy mają małe dzieci, a tak naprawdę kobiety często muszą, żeby wspólnie z mężami czy partnerami utrzymywać dom. Ale żeby kobiety mogły pójść do pracy, trzeba coś zrobić z dzieckiem. I tu znów wracamy do problemu niewystarczającej liczby miejsc w żłobkach i przedszkolach.
Wracając do pytania o kierunek zmian – wydaje się, że kolejną sprawą, którą trudno sobie wyobrazić, jest idea partnerstwa, równouprawnienia w rodzinie. W Polsce, jak na razie, jesteśmy zwolennikami partnerstwa, ale głównie w deklaracjach. Faktycznie wciąż zdecydowaną większość prac domowych wykonują kobiety. Niemniej jednak oczekiwania kobiet rosną, a i postawy ojców, chcących coraz bardziej uczestniczyć w wychowywaniu swoich dzieci, także się zmieniają.
*dr Małgorzata Sikorska – adiunkt w Instytucie Socjologii UW. Zajmuje się przemianami życia rodzinnego oraz szerzej – przemianami współczesnego społeczeństwa polskiego. Opublikowała m.in. książkę „Nowa matka, nowy ojciec, nowe dziecko – o nowym układzie ról w polskich rodzinach” (WAiP, 2009). W 2012 roku ukaże się podręcznik „Współczesne społeczeństwo polskie”, którego jest współredaktorką (PWN). Matka trójki dzieci.
Źródło: http://www.instytutobywatelski.pl