On Polak, ona Węgierka. Poznali się kilkanaście miesięcy temu, zakochali. Ona panna, zostawiła rodzinę, przyjechała do niego. On kawaler. Na ślub ich jeszcze nie stać, zresztą najpierw trzeba się poznać, pomieszkać razem, a jeśli wszystko pójdzie po myśli, za dwa za trzy lata zrobią piękne wesele. Tak myślą. Ona chciałaby znaleźć pracę, żeby wspomóc wspólny budżet, on mieć pewność, że jeżeli coś jej się w Polsce stanie, będzie mógł pomóc. To jednak bardzo trudne, bo dla państwa polskiego to dwie obce sobie osoby.
Dyskusja o związkach partnerskich to nie próba, jak twierdzą jedni, przykrycia innych tematów lub, jak twierdzą drudzy, zbicia politycznego kapitału. To dyskusja o fundamentalnych dla państwa rzeczach, o tym, jaki ma być jego stosunek do wolnych, dorosłych ludzi, którzy chcą żyć razem. Przeciwnicy nowych rozwiązań lubią sprowadzać temat do związków homoseksualnych, ale prawda jest taka, że najwięcej nieformalnych związków tworzą zwykłe pary heteroseksualne, które z różnych powodów nie chcą lub jeszcze nie mogą zawierać klasycznego małżeństwa.
Całą swoją karierę polityczną poświęciłem temu, by państwo czynić bardziej otwartym, mniej skomplikowany i przyjaznym każdemu obywatelowi. Nie rozumiem, dlaczego w przypadku związków partnerskich miałoby być inaczej. Raz na zawsze skończmy ze spuścizną PRL-u, w którym państwo zawsze wiedziało lepiej, co najlepsze dla obywatela. Jeszcze sto lat temu zastanawiano się nad prawami wyborczymi dla kobiet, bojąc się, że rozsadzi to zasiedziałe struktury państw Europy, dziś historia powtarza się ze związkami partnerskimi. Zwykły problem, który można rozwiązać w parę dni podnosi się do rangi zagrożenia dla państwa i społeczeństwa a przede wszystkim rodziny.
Aż dziw bierze, że kwestia ułatwienia życia osobom w nieoficjalnych związkach stała się w Polsce aż takim „T”ematem. Dla dziesiątek krajów Zachodu, do którego podobno aspirujemy, sprawa była oczywista, a jeśli wzbudziła jakieś zainteresowanie, to wyłącznie chwilowe. Dlatego europejskie media mocno zaskoczyła temperatura politycznej dyskusji w Polsce. Zdaniem prestiżowego brytyjskiego dziennika „Financial Times”, decyzja Sejmu pokazała, że mentalnie Polska jest wciąż na wschodzie Europy. Wielka Brytania na przykład, do której z nostalgią odnosi się tak wielu posłów PiS-u, zalegalizowała zawieranie związków partnerskich już osiem lat temu.
Najciekawsze, że w Sejmie mowa nie była nawet o legalizacji związków partnerskich, ale o dyskusji na ten temat. Drogę do niej Sejm decyzją sprzed paru dni zamknął. A przecież parlament po to właśnie jest by dyskutować! Nawet, a może zwłaszcza, o sprawach trudnych i kontrowersyjnych. To, że nie wszyscy posłowie czują się gotowi, by o trudnych sprawach rozmawiać jest, co najmniej dziwne, bo wydawać by się mogło, że po to zostali wybrani.
Ustawa o związkach nie miałaby niczego promować, nie naruszałaby niczyich praw, a na pewno nie byłoby zgody na to, aby związki zrównywać z małżeństwami. Miałaby po prostu uczynić prostszym życie niemałej grupy obywateli. Dziwię się, jak można twierdzić, że państwo jest przeregulowane, nieprzyjazne, a w tak oczywistej kwestii zasłaniać się światopoglądem? W 1918 r. Polska, jako jeden z pierwszych krajów na świecie dała prawa wyborcze kobietom, pomimo protestów środowisk religijnych i konserwatywnych. Czy coś złego się stało? Odwrotnie! Obecnie jednak nie jesteśmy już w czołówce państw wprowadzających pro obywatelskie regulacje, dziś musimy równać pod tym względem do średniej europejskiej. Myśląc pozytywnie o drugim człowieku pamiętać trzeba, że d zalegalizowania związków partnerskich ich liczba się nie zmieni, ale życie tysięcy ludzi będzie znacznie łatwiejsze.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP