Bezrobocie w Polsce spada. Według danych GUS-u bez pracy we wrześniu pozostawało 11,5 procent Polaków, a jeszcze niedawno było to 13 procent. To powód do zadowolenia, nawet, jeśli życzylibyśmy sobie bezrobocia jednocyfrowego. Z pewnością łatwiej byłoby osiągnąć ten cel, gdyby pracodawcy szukający fachowców na rynku pracy, nie mieli problemu z ich znalezieniem. Gdzie tkwi problem?
Na początek na pewno warto wsłuchać się w głos tych, którzy na co dzień muszą radzić sobie z brakiem wykwalifikowanych pracowników. Środowisko polskiego rzemiosła od wielu lat podnosi kwestię kształcenia zawodowego, jako fundamentu budowania siły nie tylko polskich małych i średnich firm, ale rozwoju przedsiębiorczości w ogóle. Tymczasem dyskusja na temat krajowego systemu kształcenia zawodowego trwa zbyt długo, a jej efekty jak dotąd nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.
Uważam, że trzeba przyznać rację polskim rzemieślnikom i organizacjom rzemiosła. Biorąc ich słuszne postulaty pod uwagę, najwyższy czas, by podjąć się takiej reformy kształcenia zawodowego w naszym kraju, która zaspokoi potrzeby pracodawców i będzie spełniała oczekiwania absolwentów szkół, przyszłych pracobiorców. Polsce bowiem potrzebne są wysoko wykwalifikowane osoby mogące w sposób swobodny rozpoczynać własną, prywatną aktywność zawodową, bądź dobrze pracować u innych.
Gdy Donald Tusk powiedział kilka lat temu, że dobry ślusarz jest tysiąckrotnie więcej wart na rynku niż słaby politolog, wielu się oburzało. Ale trzeba powiedzieć jasno, że nie ma sensu kształcić dziesiątków tysięcy ludzi w zawodach, w których nigdy nie będą pracować! Jest to problem, który dostrzegany jest nie tylko przez biznes, ale i lokalne władze, które coraz częściej podejmują zdecydowanie działania na rzecz dopasowania oferty edukacyjnej do potrzeb lokalnego rynku pracy.
Szkoły muszą wiedzieć, jakie zawody będą potrzebne w bliskiej przyszłości. Potrzebne jest monitorowanie i przewidywanie, zarówno na poziomie lokalnym, regionalnym, jak i krajowym, w których gałęziach przemysłu i usług będzie brakować ludzi do pracy, a gdzie już teraz jest ich zbyt wielu. Poza tym konieczne jest zacieśnienie współpracy szkół i przedsiębiorców. Z uwagi na koszty kształcenia praktycznego, w szkolnych pracowniach powinny odbywać się tylko ogólne przedmioty zawodowe. Zajęcia praktyczne – w firmach, pod okiem fachowców. Oczywiście pod warunkiem, że będą to wysokiej jakości praktyki i staże, które będą prowadzić do zatrudnienia w tej czy innej firmie.
Może warto bliżej przyjrzeć się niemieckiemu modelowi edukacji zawodowej, tzw. systemowi dualnemu. Zakłada on połączenie nauki teoretycznej z praktyczną nauką zawodu, która stanowi de facto wstępne szkolenie zawodowe. Osoby zdobywające wykształcenie zawodowe przechodzą na ogół trzyletnią naukę zawodu w szkole i w zakładzie pracy zgodnie z wybranym zawodem. Firmy mają dzięki temu realny wpływ na ofertę i sposób organizacji systemu edukacji zawodowej, a w efekcie na kompetencje absolwentów.
W każdym przedsiębiorstwie, bowiem są i będą potrzebni fachowcy. A dobre kształcenia nie ma wyłącznie celu gospodarczego, ale wiążą się też niewątpliwie z fundamentalnym celem każdego państwa, a więc dobrym rozwojem społecznym. Lepsze kształcenie – równa się mniejsze bezrobocie. Efektywniejsza nauka – równa się wzrost społecznego dobrobytu. Bardziej funkcjonalny rynek pracy – równa się spadek społecznych patologii.
To prawda, że w XXI wieku, w czasach gospodarki globalnej, przewagi konkurencyjne opiera się głównie na wiedzy, innowacyjności, nowych technikach i technologiach. Nie wolno jednak zapominać, że najważniejszym kapitałem pozostaje kapitał ludzki. To w ostatecznym bilansie ludzie, wykorzystując wiedzę i umiejętności, rozstrzygają o sukcesie konkurencyjnym przedsiębiorstwa, gospodarki narodowej czy rozwoju regionalnym. Skupienie się więc na kształceniu i budowie wysoko wykwalifikowanych kadr jest najważniejszym wyzwaniem z jednej strony dla firm i największym obowiązkiem z drugiej strony dla państw.
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego