Straszna choroba drąży organizm cywilizacji XXI wieku. To nowotwór zbierający śmiertelne żniwo na całym świecie. Choć nie pierwszy raz, to w szczególnie tragiczny sposób objawił się on w USA. Epicentrum choroby stwierdzono jednak wcześniej w Iraku, a potem w Afganistanie. Chorobowe objawy pojawiły się także między innymi w Syrii i Libanie oraz Nigerii. Mimo podejmowania licznych działań leczniczych, przerzuty obserwujemy w coraz to innych miejscach na świecie. Rak atakował już w Wielkiej Brytanii i Hiszpanii, dopadł Francję, a ostatnio pojawił się w Tunezji.
Niestety, tak na prawdę chyba trudno już wyobrazić sobie dzień bez doniesień o krwawych atakach terrorystycznych. „Islamiści” nie wiadomo gdzie uderzą, wiadomo jednak, że…. uderzą. Dzisiaj bowiem muzułmański ekstremizm, niczym nowotwór rozlewający się po osłabionym organizmie, rozprzestrzenia się po całym świecie, a tempo tego procesu jest zastraszające.
Ostatni atak nowotworu pojawił się w graniczącej z Libią Tunezji. Dzisiaj już mało kto pamięta, że to właśnie tutaj, nieco ponad cztery lata temu, zaczęła się „Jaśminowa Rewolucja”, dająca początek „Arabskiej Wiośnie”. Szczególnie w młodych Tunezyjczykach rozbudziła ona nadzieje nie tylko na poprawę ich sytuacji materialnej i ograniczenie bezrobocia, ale także na przywrócenie podstawowych swobód obywatelskich oraz demokratyzację kraju. Niestety, w Tunezji, podobnie jak w innych krajach Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, ten początkowy entuzjazm topniał proporcjonalnie do post-rewolucyjnego chaosu i frustracji ludzi rozczarowanych brakiem wyraźnych zmian. To idealna wręcz pożywka dla nowotworu, którego bojownicy w bestialski sposób gwałcą, mordują, ścinają głowy, a nawet palą ludzi żywcem.
W zamachu w Tunisie zginęli niewinni ludzie, przypadkowi turyści, także z Polski. Bez wątpienia ten mord może odstraszyć turystów od przyjazdów do tego pięknego kraju o przemiłych mieszkańcach, co bardzo szybko odbiłoby się na stanie jego gospodarki. To niestety mogłoby doprowadzić do jeszcze większego zubożenia społeczeństwa, a takie skutki zawsze powoduje większą wrażliwość na kolejne ataki choroby. Im biedniejsi bowiem ludzie, tym bardziej podatni są na radykalizację i obietnice raju dla zabijających w imię Allaha. Niestety, w wielu miejscach tego regionu to błędne koło zostało wprawione już w taki ruch.
Afryka jest daleko, ale nie łudźmy się, że problem ten nas nie dotyczy. Komórki nowotworowe przeniknęły już bowiem medialnym krwiobiegiem także do europejskich tkanek. Setki radykalnych islamistów, a może już i tysiące, często urodzonych, wychowanych i wykształconych w Europie, wyjechało do Syrii, Iraku, Libii, a nawet do Nigerii. Pojechali wziąć udział w świętej wojnie z niewiernymi i budować Państwo Islamskie oraz wspierać sprzymierzone z nim Boko Haram. Kiedyś część wróci i będzie zarażała zdrowych.
Nowotwór, o którym mowa jest szczególnie groźny. Działalność terrorystyczna bowiem Państwa Islamskiego, podobnie jak wcześniej Al-Kaidy, nie zna granic, nie jest powiązana też z jednym państwem czy grupą etniczną. Łączy świat muzułmański i nie-muzułmański, przenika kraje i społeczeństwa. Wydaje się też, że religię islamu wykorzystuje tylko w celu budowania własnej władzy, a nie staje w jej obronie. Nikt bowiem nie atakuje, ani islamskiego świata, ani jego religii. Szczególnie dobitnie to widać w gościnnej dla muzułmanów Europie.
Kraje demokratycznego świata wolnych ludzi stoją więc przed ogromnym wyzwaniem. Jest to zadanie, które trudno przyrównać do jakiegokolwiek, które znamy z ostatnich wieków, a może i tysiącleci. Pytanie bowiem brzmi: jak zabić raka bieżącej cywilizacji pozostawiając jednocześnie w zdrowiu społeczne tkanki różnorodności narodowej, odmienności kulturowej i autonomii religijnej? Jak?…
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego