Maria Skłodowska - Curie “Niczego w życiu nie należy się bać, należy to tylko zrozumieć.”

Ignacy Paderewski “Droga do sukcesu pełna jest kobiet popychających swych mężów.”

Nasi, czy nie nasi?…

Redaktor admin on 28 Wrzesień, 2015 dostępny w Prace Senatu. Możesz śledzić odpowiedzi do tego wpisu poprzez RSS 2.0. Nie ma możliwości pozostawienia odpowiedzi.

Goooooolllll! I tak 5 razy w 9 minut! O wyczynie Roberta Lewandowskiego mówiły media na całym świecie. W Polsce już wcześniej mieliśmy pierwsze symptomy “Robertomanii”, kiedy cała Polska z niecierpliwością czekała na kolejne doniesienia medialne o tym, co powiedziała mama “Lewego”, co na śniadanie zrobiła mu jego żona, albo jak wspomina go nauczycielka z podstawówki. Dzisiaj jest niemalże naszym bohaterem narodowym, mimo że gra w Niemczech i ten niebywały sukces, o którym rozpisywała się prasa na całym globie, odniósł nie w Polsce…

Ze sportowcami jest jakby łatwiej. Każdy “polski” sukces jest u nas dostrzegany i promowany, i to nawet wtedy, gdy dana osoba reprezentuje z takich czy innych powodów nie Polskę, ale inny kraj. Ba, tak jest nawet wtedy, jeśli dana osoba nie jest Polakiem, ale można doszukać się w jej genealogii jakiś związków z Polską. Tak było na przykład w przypadku wielokrotnego złotego medalisty Igrzysk Olimpijskich, Michael’a Klima, którego rodzina musiała opuścić Gdynię z powodów politycznych, gdy on sam był jeszcze dzieckiem. Swoje medale zdobywał więc dla swojej nowo przybranej ojczyzny – Australii. Traktowaliśmy go jednak, jak swojego. Podobnie było w przypadku duńskiej tenisistki Caroline Wozniacki. Ze względu na jej światowe sukcesy dla nas ważny był nie jej paszport, ale jej korzenie. Tak samo jesteśmy gotowi „na rękach nosić” i innych sportowców, nawet, gdyby żadnych związków z Polską i Polakami nie mieli, byleby dla nas… zdobyli jakiś medal.

Hym…zupełnie inaczej jest na przykład z polskimi noblistami. No właśnie – kto wie, iloma laureatami Nagrody Nobla może się poszczycić Polska? To bardzo dobre pytanie, bo zapewne każdy z nas potrafi wymienić bez chwili namysłu Skłodowską, Sienkiewicza, może ktoś przypomni sobie Szymborską, komuś przyjdzie do głowy nazwisko Wałęsy… Mamy jednak bardzo wielu laureatów Nagrody Nobla, więcej niż wyliczy nawet oczytana i zaznajomiona w temacie osoba, ale o których w Polsce się nie mówi i nie pisze, a przynajmniej w sensie „nasi”. Oni bowiem, tu, w Polsce się urodzili, tu, w Polsce się wychowali, tu, w Polsce często się wykształcili, a więc zdobyli wszystko to, co jest potrzebne, aby potem robić karierę, ale rzadko ich nazwisko kończy się na… „ski”.

Wystarczy wspomnieć sobie o Menachemie Beginie, pierwszym premierze Izraela, który otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Mało kto dzisiaj pamięta, że urodził się on jako Mieczysław Biegun w Brześciu Litewskim, ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim i walczył w polskiej armii u gen. Andersa. Laureatem literackiej Nagrody Noblisty jest zaś na przykład Isaac Bashevis Singer, który urodził się w Leoncinie pod Warszawą, a w swojej twórczości sięga wspomnieniami m.in. do dzieciństwa i młodości w Polsce. Jeszcze inne słynne na cały świat nazwisko zapomnianego w Polsce noblisty – Józef Roblat. Wybitny polski fizyk pochodzenia żydowskiego, który po obronie doktoratu na Uniwersytecie Warszawskim wyjechał na stypendium do Liverpoolu. Już na miejscu zastała go wojna i tam został, ale zawsze mówił o sobie, że jest Polakiem, lecz z brytyjskim paszportem.

Takich osób jest oczywiście wiele więcej. Jedni mieli silne związki z Polską, bo tu się urodzili, spędzili tutaj młodość i to właśnie tutaj kształtował się ich charakter, chęć poznawania świata i dzielenia się swoją wiedzą. Innych natomiast łączył z naszym krajem fakt, że ich rodzice lub dziadkowie żyli w kraju nad Wisłą. Wsłuchując się jednak w polską opinię publiczna wydaje się, że pokolenie polsko-żydowskich emigrantów nie zasługuje na miejsce w naszej pamięci. Dlaczego? Wszak to część naszej historii, naszej wspólnej „biografii”, naszego wspólnego dziedzictwa.

Ta refleksja jest ważną lekcją na przyszłość, bo przecież obecnie wielu młodych, zdolnych Polaków korzysta z możliwości, jakie daje przynależność Polski do Unii Europejskiej oraz międzynarodowej rodziny demokratycznych krajów świata. Mieszkają, studiują, a także pracują dzisiaj w Niemczech, Wielkiej Brytanii lub Irlandii, albo w Stanach Zjednoczonych. Może warto zadać sobie pytanie, w jaki sposób traktujemy i będziemy za kilkanaście, może za kilkadziesiąt lat traktowali ich osiągnięcia w różnych dziedzinach życia?

Nasze polskie podejście, nawet samych do sobie – dość przypomnieć niektóre opnie o Lechu Wałęsie, albo, co działo się w związku z pogrzebem innego naszego noblisty, poety Czesława Miłosza – a cóż dopiero do innych, czeka w najbliższych latach niezwykła próba. W Polsce będzie stopniowo coraz więcej obcokrajowców, także uchodźców z krajów ogarniętych wojnami. Nie będą to wyłączenie słabo wykwalifikowani robotnicy. Wielu z nich jest już doskonale wykształconych i być może będą pracować na polskich uniwersytetach, czy w polskich laboratoriach. Inni tutaj się dopiero urodzą, potem to tutaj zaczną swoją naukę i będą wzbogacać szeregi absolwentów naszych uczelni. Jak się zachowamy, kiedy dzisiejszy uchodźca, potem mieszkający, uczący się i pracujący w Polsce, nasz obywatel, osiągnie być może w przyszłości jakiś sukces? Zdobędzie na przykład dla nas medal na olimpiadzie, albo w mistrzostwach świata? Co się stanie, jeśli któryś z nich kiedyś dostanie jakąś międzynarodową nagrodę, a być może nawet Nagrodę Nobla? Co my wtedy zrobimy?! Czy będziemy mówić – on nie nasz, on przybysz, on nie Polak… Czy raczej będziemy dumni z tego, że właśnie w Polsce się urodził, że w Polsce zdobył wykształcenie, że dzięki nam osiągnął wspaniałe międzynarodowe sukcesy? Może już dzisiaj warto się w Polsce przestawić z tego “mono” myślenia i znów otworzyć na świat, tak jak to było przed wiekami?

Adam Szejnfeld

Poseł do Parlamentu Europejskiego

www.szejnfeld.pl

www.kobiecastronazycia.pl

Brak możliwości dodania komentarza

Zaloguj się / Realizacja - Medianet (info@medianetinteractive.pl)