Wolność zgromadzeń już prawie nie istnieje. Za udział w paradach równości można zapłacić słoną grzywnę. Na świadectwach maturalnych jest ocena z religii, co nie powinno już nikogo dziwić, bo przecież to obowiązkowy przedmiot dla każdego ucznia. Telewizja publiczna została już przejęta, a prywatne stacje natrafiają na szykany, jeśli tylko jakakolwiek część ramówki odbiega od linii partii. Kolejni zagraniczni inwestorzy wycofują się z kraju, bo nie są w stanie udźwignąć nałożonych drakońskich obciążeń. Kto nie tańczy pod dyktando jedynego dyrygenta, ten musi się mieć na baczności. Dosięgnąć go może bowiem każąca ręka prawej i sprawiedliwej władzy!
Czy chodzi o „Rok 1984” George’a Orwella? A może nie, może chodzi o Rosję, Białoruś, albo o jeden z autorytarnych reżimów afrykańskich? Wcale nie. Tak może wyglądać Polska anno domini 2016, jeżeli w październikowych wyborach Prawo i Sprawiedliwość zdobędzie w Sejmie większość konstytucyjną. Dzięki niej partia ta będzie mogła bowiem zmienić Konstytucję z 1997 roku zgodnie ze swoim projektem, przygotowanym już w 2010 roku.
Jestem pewny, że grubo ponad dziewięćdziesiąt dziewięć procent osób popierających PiS nigdy nie przeczytało projektu swojej partii, czyli: „Projektu nowej Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej”, a cóż dopiero inni wyborcy w Polsce. Ta konstytucja natomiast ukazuje prawdziwą wizję państwa i społeczeństwa jaką być może chciałby nam zaserwować Jarosław Kaczyński, choć dokument ten był przygotowywany jeszcze za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Konstytucja ta zresztą wydaje się być interesującą być może także i dla obecnego prezydenta PiS, Andrzeja Dudy. Wszak o zmianach w ustawie zasadniczej wspominał od czasu do czasu, zarówno w trakcie kampanii prezydenckiej, jak i po objęciu urzędu. Zresztą te zmiany mogą okazać się szczególnie kuszące właśnie dla niego.
Wedle swego widzimisię prezydent mógłby na przykład skrócić kadencję Sejmu “w okresie 6 miesięcy od dnia objęcia urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej, jeżeli od początku kadencji Sejmu upłynął co najmniej rok“. Czas zatem byłoby pożegnać się z demokracją parlamentarną, jaką dzisiaj znamy. Tym bardziej, że to prezydent mógłby “zarządzić przeprowadzenie referendum krajowego w sprawie przygotowanego przez siebie projektu ustawy przed jego skierowaniem do Sejmu“. Jeśli obywatele opowiedzieliby się za projektem, a Sejm i Senat jednak nie uchwaliłyby ustawy, to prezydent mógłby rozpędzić parlament na cztery strony świata. Tego jeszcze nowoczesny świat znanych nam demokracji nie widział!
Kolejny zapis, który mógłby okazać się szczególnie niebezpieczny, jeśli znalazłby się w zasięgu ręki tych, dla których podejrzenia, spekulacje, półprawdy, teorie spiskowe i nieuzasadnione oskarżenia stanowią podstawowy instrument uprawiania polityki, brzmi następująco: “Prezydent Rzeczypospolitej może odmówić powołania Prezesa Rady Ministrów lub innego członka Rady Ministrów, jeżeli istnieje uzasadnione podejrzenie, że nie będzie on przestrzegać prawa albo jeżeli przeciwko powołaniu przemawiają ważne względy bezpieczeństwa państwa“. Odpowiedzialność polityczną zwycięzców wyborów, a nie tylko domniemanie niewinności, byłoby więc można wyrzucić na śmietnik historii.
Zmianą Konstytucji, o jakiej czytamy w projekcie PiS, partia Jarosława Kaczyńskiego mogłaby krok po kroku doprowadzić do sytuacji, w której decydowałaby o wszystkim, przynajmniej przez najbliższe pięć lat, i to bezpośrednio albo za pomocą swoich marionetek na różnych urzędach i stanowiskach.
Bać się też powinien ten, kto nie potrafiłby się wpasować się w model Polaka-katolika, bo czy będzie miejsce dla innych w kraju, którego konstytucja zaczynać się ma od słów: “W imię Boga Wszechmogącego, (…) Składając Bożej Opatrzności dziękczynienie za dar niepodległości, (…) pomni naszych ponad tysiącletnich dziejów związanych z chrześcijaństwem“…. Zagrożony zostałby tym samym z trudem wypracowany rozdział Kościoła od państwa. Możliwe konsekwencje? Całkowity np. zakaz aborcji i kary (czytamy bowiem ochrona życia “od poczęcia do naturalnej śmierci“), związki partnerski pozbawione jakiejkolwiek ochrony prawne (czytamy: “Władze publiczne nie regulują spraw par niemałżeńskich ani nie prowadzą ich ewidencji“; „małżeństwo to wyłącznie związek kobiety i mężczyzny”). Na próżno także szukać w projekcie PiS-owskiej konstytucji zapisów o równym statusie kobiet i mężczyzn oraz ochrony dzieci przed karami cielesnymi.
Na koniec jeszcze jedna ważna kwestia, która w kontekście gigantycznego zadłużenia kilku europejskich państw, szczególnie Grecji, oraz hojnych obietnic wyborczych składanych przez Beatę Szydło, a wcześniej przez Andrzeja Dudę, nie powinna pozostać bez komentarza. W dokumencie PiS na próżno szukać jednoznacznego zapisu, który znamy z obecnie obowiązującej konstytucji, mianowicie: “Nie wolno zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczy 3/5 wartości rocznego produktu krajowego brutto“. Droga do niczym nieskrępowanego wydawania pieniędzy podatników, czyli nas wszystkich, stałaby więc otworem. To tylko kilka przykładów tego, w jaki sposób Konstytucja może zostać wykorzystana przez jedynie władnego prezesa do wpasowania naszego państwa i społeczeństwa w specyficzną wizję świata oraz otaczającej nas rzeczywistości Prawa i Sprawiedliwości. Sterowany z tylnego siedzenia prezydent i rząd oraz parlament narażony na widzimisię głowy państwa stałyby się tylko fasadami demokracji.
Przed 25 października z pewnością nie poznamy dokładnych planów i zamierzeń Jarosława Kaczyńskiego, ale nie dajmy się nabrać na łagodzenie wizerunku partii dzięki mniej srogiej Beacie Szydło i konfetti rozrzucanym podczas wyborczych wieców Andrzeja Dudy. Jeżeli PiS zdobędzie 307 głosów w Sejmie i 51 w Senacie, IV RP może zostać zbudowana w oparciu o projekt konstytucji z 2010 r. Jego lektura natomiast już teraz powoduje ciarki na plecach, ale tylko u tych, którzy ten dokument przeczytali. Ci jednak, którzy z konstytucyjnymi propozycjami PiS-u się nie zapoznali mogą po wyborach się srogo zdziwić, ale wtedy będzie już za późno. Czytajcie więc, zanim zagłosujecie!
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego