„My możemy dzisiaj bez nich wszystko, oni jutro bez nas nie będą mogli nic!”. Wydaje się, że PiS w swoich działaniach kieruje się taką właśnie logiką. Wszak póki co mają wystarczającą większość, by zawłaszczyć państwo i podporządkować je własnym potrzebom. Spieszą się, ale tylko tak na wszelki wypadek. „Co złapiem, to nasze, a potem się zobaczy”, myślą. W przyszłości zresztą liczą na to, że nawet gdyby przegrali wybory, to i tak będą wystarczająco silni, by blokować w Polsce przywracanie wolności, demokracji i wolnego rynku oraz proeuropejskiego kursu. Swoją skuteczność zamierzają oprzeć na kilku zasadach i sprzyjającej im specyfice charakteryzującej obecną opozycję oraz przyszłą scenę polityczną. O co chodzi?
Prawo i sprawiedliwość liczy, że w zadaniu utrzymania władzy, a przynajmniej wpływów, nawet po przegranych wyborach, będzie im pomagać: 1). Naturalny legalizm, a więc szacunek dla prawa, nawet złego prawa, osób reprezentujących środowiska centrowe i liberalne, demokratyczne i proeuropejskie, połączony z psychiczną blokadą pod hasłem „nie możemy zachowywać się tak, jak oni”. Liczą na to, że będzie to w przyszłości prowadziło do braku radykalizmu w przywracaniu normalności ustrojowej, prawnej, instytucjonalnej, a przede wszystkim w dokonywaniu zmian personalnych. 2). Rozproszona partyjnie scena polityczna, podzielona na Platformę Obywatelską, Nowoczesną, PSL i Kukiza, (jeśli wcześniej nie zostanie wchłonięty przez PiS, albo nie rozpadnie się na „atomy”) oraz m.in. jakąś „starą” i „nową” lewicę. Nie można też wykluczyć powstania nowych partii, także takich, które mogą się wykluć np. z obecnego KOD-u, czy z innych niezależnych, obywatelskich i demokratycznych środowisk… Taka sytuacja prowadziłaby do rozproszenia głosów w wyborach, co bardzo odpowiadałoby PiS-owi. 3). Jest jeszcze trzecia rzecz – opina „Zachodu”. Nią się jednak nie przejmują, wiedzą bowiem, że im bardziej niewzruszony satrapa rządzi krajem, tym mniejsze okazanie chęci dokonania nawet drobnych zmian wystarczy, aby nadzieja na oczekiwany zwrot u zachodnich polityków była silniejsza, niż zdrowy rozsądek. Widać to na przykład w relacjach UE – Rosja, czy UE – Białoruś. Świetnie zresztą wykorzystują tę specyfikę Putin i Łukaszenko. Najpierw z kopyta traktuje się prawo, ustrój, a szczególnie opozycję, a potem się puszcza jednego czy drugiego więźnia politycznego z ciupy i już media oraz zachodni politycy są cali happy! Jak jeszcze taki dyktator od czasu do czasu pokaże się z psem na spacerze, a jeszcze lepiej, jeśli przytuli na wiecu jakieś dziecko wzięte na ręce, to już nawet wyrobieni wyborcy są w stanie uwierzyć w cudowną przemianę jego charakteru.
Teraz partia Jarosława Kaczyńskiego dążyć będzie do szybkiego i ostatecznego zjednoczenia środowisk prawej sceny politycznej. Wtedy, nawet gdyby reprezentowała mniejszość wyborców, to i tak w obliczu atomizacji pozostałej części sceny politycznej mogłaby liczyć na wygraną, a przynajmniej na utrzymanie ogromnych wpływów, nawet po przegranych wyborach. Po to właśnie, od pierwszych dni, „chłopcy” zabrali się do rządzenia od zmian instytucjonalnych, strukturalnych i personalnych, ale przede wszystkim od przejęcia służb specjalnych i organów ścigania, kontroli i nadzoru oraz opanowania „po nowemu”, czyli po staremu, administracji. To daje bowiem im szansę na stosowanie wobec opornych „polityki haków”, kneblowania ust oraz zastraszania całej reszty, która chciałby być „przeciw”. Pozostałym, kosztem lepszego i szybszego rozwoju, da się po 500 zł oraz inne apanaże po to, by interesowali się wyłącznie tym, jak tego „dobra” w przyszłości… nie stracić.
Suma tych prostych, i sprawdzonych w przeszłości, posunięć oraz specyfika sceny politycznej mają służyć trwaniu PiS u władzy przez lata, a potem bycia wpływową opozycją przez kolejne. Wiedzą bowiem, że czyszczenie stajni Augiasza jaką pozostawią następcom, dyktatorom zajęłoby tylko kilka tygodni, lecz demokratom mogą zejść na tym trudnym zadaniu nawet całe lata. A po PiS-ie przyjdą… demokraci.
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego