Uprzywilejowany kierowca znacznie przekraczający prędkość mija kolejne skrzyżowania na czerwonym świetle. Pędzi jak oszalały nawet w nocy. Na każdym kroku łamie przepisy ruchu drogowego. Zatrzymany odpowiada jednak na stawiane zarzuty: Mam do tego prawo! Czy słusznie? Hym… to zależy od sytuacji, gdyż nawet kierowca uprzywilejowanego pojazdu musi się trzymać obowiązujących przepisów.
Czy 18 proc. wyborców uprzywilejowało Prawo i Sprawiedliwość do tego stopnia, że bez względu na sytuację partia ta może łamać prawo konstytucyjne oraz naruszać zasady państwa demokratycznego? Większość rządząca bowiem, podobnie, jak wspomniany kierowca pojazdu uprzywilejowanego, pędzi przez Polskę nocą nawet bez ostrzegawczych syren i świateł. Zmienia kierunki jazdy nie sygnalizując tego innym użytkownikom ruchu. Pędzi po autostradzie pod prąd, a potem mknie przez chodniki i ścieżki rowerowe w sobie tylko znanym kierunku. Zajeżdża drogę innym pojazdom, demoluje przystanki i w końcu parkując na miejscu dla inwalidów odpiera zarzuty: Mamy prawo! Wygraliśmy wybory!
W retoryce Prawa i Sprawiedliwości, partii puchnącej od buty i zachłyśniętej pychą po wyborczym zwycięstwie, nie ma miejsca na słowo „odpowiedzialność”. O pojęciach typu „wyrozumiałość”, „życzliwość”, „uprzejmość”, „szacunek”, „dialog”… należy chyba już zupełnie zapomnieć. Czy jednak zdobycie władzy, nawet jednopartyjnie, oznacza brak konieczności oglądania się na zdanie innych? Czy taka sytuacja daje zwycięzcom bezgraniczne prawo do decydowania o wszystkim i wszystkich i to bez względu na obowiązujące przepisy prawa oraz zasady ustrojowe? Wydaje się, że jest to pytanie jedynie retoryczne.
Niestety, minęły zaledwie miesiące od wyborów prezydenckich i tygodnie od wyborów parlamentarnych, a już za obecną politykę partii Jarosława Kaczyńskiego musimy się nie tylko wstydzić, ale i płacić wysoką cenę. Polska stała się pierwszym w historii krajem, wobec którego Komisja Europejska wszczęła procedurę ochrony praworządności. Podobnie, w związku z łamaniem zasad demokracji, odbyła się w Parlamencie Europejskim debata nad sytuacją w naszym kraju. Dołączyliśmy tym samym do oskarżanych o to samo Węgier, a polska premier, podobnie jak Victor Orban, musiała tłumaczyć się ze swoich działań w Strasburgu.
Od ćwierćwiecza wszyscy bardzo ciężko pracujemy, by skończyć ze złymi stereotypami opisującymi Polskę i Polaków. Budujemy na świecie nowy obraz demokratycznego państwa o dobrze rozwijającej się gospodarce i wykształconych obywatelach. Udało się. Zaczęliśmy liczyć się na międzynarodowej arenie. Skuteczna obrona polskiej gospodarki przed skutkami światowego kryzysu i recesji w Europie, stała się kolejnym milowym kamieniem na drodze nowego postrzegania Polski. Później było już tylko lepiej. W Globalnym Indeksie Konkurencyjności skoczyliśmy o 12 pozycji, w Indeksie Wolności Gospodarczej o 41, a w rankingu Doing Business Banku Światowego aż o 50 miejsc. To wszystko udało się osiągnąć zaledwie w ciągu 8 lat! Dzięki wspólnej pracy nadrobiliśmy dziesięciolecia zaniedbań i chyba pierwszy raz w nasz historii zaczęliśmy być cenieni – i na Wschodzie, i na Zachodzie.
Niestety, wystarczyły niespełna trzy miesiące działalności rządów Prawa i Sprawiedliwości, byśmy to wszystko zaczęli tracić. Cóż, dom buduje się długo, lecz spalić go można niemalże w jednej chwili. Podobnie jest z dobrym wizerunkiem… Dla naszych zagranicznych partnerów Polska, wcześniej stabilny i wiarygodny partner gotowy do konstruktywnego rozwiązywania trudnych problemów, stała się nagle enfant terrible Unii Europejskiej.
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego