W latach sześćdziesiątych Mao Zedong, przywódca Chińskiej Republiki Ludowej, w związku z pogarszającą się sytuacją gospodarczą i rosnącym zapotrzebowaniem na finansowanie armii oraz rozpasanej biurokracji, podjął decyzję o przeprowadzeniu rewolucyjnej reformy rolnej. Aby zapewnić zwielokrotnienie plonów nakazał na terenie całego kraju siać ziarno tak gęsto, jak tylko się da. Zbyt gęsty jednak siew spowodował, że ziarna nie mogły wykiełkować, a te które przebiły się ku niebu więdły z braku dostępu do słońca i powietrza. Reforma rolna Mao, wraz z innymi cudownymi pomysłami „wspaniałego wizjonera”, zamiast „wielkiego skoku” doprowadziła do wielkiego głodu i śmierci dziesiątek milionów obywateli Państwa Środka. Przywódca wiedział jednak lepiej, więc nikt nie odważył mu się sprzeciwiać…
W Polsce, już za chwilę, czeka nas rewolucja pod hasłem “500 plus”. Przywódca polskich przemian, Jarosław Kaczyński wraz ze swoim rządem i prezydentem, próbują nas przekonać, że sztandarowa obietnica wyborcza PiS, będzie pierwszą prawdziwą reformą prorodzinną w Polsce. Dzięki temu wprowadzi Polskę na ścieżkę dobrobytu oraz wiecznej szczęśliwości, ale co najważniejsze, uzdrowi sytuację demograficzną naszego kraju. Czyżby? Wydaje się bowiem, że jedynym celem tej reformy nie jest wzrost prokreacji, ale zbicie politycznego kapitału. Z tych też powodów program powinien nazywać się raczej „500 za głos”, a nie „500 plus” chyba, że ten plus oznacza… właśnie głos!
Wspomniane „500 plus” jest równocześnie nożem wbitym w plecy następnych pokoleń, ponieważ to one będą musiały spłacać koszty „reformy” wielce oświeconego. Ale co gorsze, to wyborcze oszustwo postawi pod znakiem zapytania także szanse Polski na długofalowy rozwój. Owszem, na szczęście nie skończy się pewnie głodem i śmiercią milionów tak, jak w Chinach, ale nieodwracalnie może nas wepchnąć w pułapkę średniego rozwoju. Po skończeniu się bowiem pieniędzy z unijnej kasy nie da się przecież łatwo połączyć sztywnych wydatków na realizację „500 plus” i kosztów zdobywania przewag konkurencyjnych w globalnej gospodarce. Albo, albo! Cóż…, często w historii miliony musiały cierpieć z powodu jednostek. Teraz może się to powtórzyć. Tym razem w… Polsce.
Mocne słowa? Wcale nie. Przez ostatnie 25 lat krok po kroku tworzyliśmy warunki dla rozwoju nowoczesnego społeczeństwa opartego na klasie średniej, ponieważ to właśnie ona, w każdym rozwiniętym kraju, jest podstawą siły, motorem rozwoju i gwarantem trwałości państwa. Klasa średnia to ludzie samodzielni i ambitni, mający jasno określone cele i plany, będący w stanie sami zorganizować sobie życie, a tylko w wyjątkowych sytuacjach liczący na wsparcie innych. Inaczej niż za komuny, kiedy niemal każdy element naszej codzienności – od prawa do życia, czyli praca i mieszkanie, po prywatne potrzeby, jak wypoczynek, kultura i sztuka – był reglamentowany i uzależniony od dobrej woli oraz wsparcia władzy. Skutkiem tego samodzielność społeczna zaginęła, a w to miejsce pojawiało się społeczeństwo roszczeniowe. I co? Państwo w latach osiemdziesiątych…. zbankrutowało!
Te czasy na szczęście są za nami, choć zamiana, i to tylko częściowa, pasywnej postawy na aktyną zajęła nam aż ćwierć wieku. Ponad dwadzieścia pięć lat temu zaczęliśmy bowiem realizować niełatwy plan budowy nowoczesnego społeczeństwa. Udało się, choć jeszcze nie w pełni. Zmieniła się nasza mentalność, kultura pracy, podejście do życia. Ludzie więcej zaczęli wymagać od siebie, a jednocześnie także więcej dawać innym, mniej natomiast oczekiwać od państwa. Niestety, teraz to wszystko może zostać zniszczone, i nie chodzi tylko o budżet. Oczywiście, problemem są gigantyczne konsekwencje finansowe „500 za głos”. Już teraz, aby zdobyć dwadzieścia miliardów, które rząd potrzebuje na sfinansowanie kupowania głosów wyborców, powoduje nakładanie nowych podatków, za co zapłacimy my wszyscy – klienci, konsumenci i kooperanci. Gorsze jednak będą niemalże nieodwracalne zmiany w świadomości społecznej, w mentalności, w kulturze… Grozi nam powrót do niesamodzielnego społeczeństwa biernych jednostek liczących jedynie na to, że „władza da”, bo „władza ma”. To śmiertelne zagrożenie dla rozwoju i budowania siły Polski. Wprowadzane zmiany rozciągają bowiem konsekwencje programu rozdawnictwa już nie tylko na lata kadencji partii dzisiaj rządzącej, ale także na dziesiątki lat w przyszłości. Zagrożenie to wynika z tego, że to co zmienia się inżynierią psychologii społecznej w ludzkich umysłach w krótkim czasie, potem naprawia się przez lata, przez pokolenia. Nawet dwa, trzy, nieraz cztery… Sto lat może więc minąć, zanim ludzie w Polsce zapomną o „500 plus”, choć już po kilku latach mogą nie pamiętać o PiS!
Adam Szejnfeld
Poseł do parlamentu Europejskiego