Po okolicy roznosił się głośny dźwięk trąb i bębnów. Wewnątrz grodu panowało niezwykłe poruszenie. Każdy się krzątał, aby ze wszystkim zdążyć na przybycie księcia. Nadeszła bowiem Wielka Sobota, kiedy miała dokonać się ta niezwykła uroczystość – przyjęcie chrztu przez księcia Mieszka I. Na polecenie prezbitera Jordana już wcześniej został napełniony niemal po brzegi basen chrzcielny. Sam rytuał trwał zaledwie kilka chwil, przez co niewielu spośród zgromadzonych mogło go zobaczyć, ale jeszcze mniej, jeśli ktokolwiek, miało świadomość wielkiego znaczenia wydarzenia, w którym dane było mu uczestniczyć. Tymczasem w 966 roku, najprawdopodobniej w Wielkanoc, wraz z chrztem Mieszka I, polskie ziemie nie tylko zostały na kolejne stulecia silnie związane z religią chrześcijańską, ale także – a może i przede wszystkim – zostały włączone do chrześcijańskiej cywilizacji Zachodu. Tym sposobem tworzyła się bowiem pierwsza silna unia państw Europy.
Chrzest Polski był bezsprzecznie momentem przełomowym w trudnym procesie jednoczenia polskich plemion i tworzenia zrębów polskiej państwowości. Nie dziwi więc fakt, że to właśnie z tej perspektywy najczęściej analizujemy wydarzenia z 966 roku. Jednocześnie jednak poświęcamy znacznie mniej uwagi temu, w jak diametralny sposób zmieniła się wówczas sytuacja geopolityczna w Europie Środkowo-Wschodniej. Oto w sąsiedztwie odradzającego się za panowania Ottonów Świętego Cesarstwa Rzymskiego, czyli na obrzeżach „cywilizowanego świata”, pojawia się zupełnie nowy kraj z ochrzczonym władcą. Jeszcze chwilę wcześniej był to obszar zamieszkany przez barbarzyńców, pogańskich Słowian, którzy posługiwali się niezrozumiałym dla nikogo językiem.
Ta swoista akcesja Polski do pierwszej europejskiej unii, do chrześcijańskiej cywilizacji zachodniej, która dokonała się 1050 lat temu, przywodzi na myśl przystąpienie naszego kraju do Unii Europejskiej. Niektórzy się oburzą, że to zbyt daleko idąca analogia. Niesłusznie. Wystarczy przypomnieć sobie, jak przed rozszerzeniem wielu nazywało członkostwo naszego kraju we Wspólnocie wprost „powrotem do Europy”, „powrotem na łono rodziny europejskiej”. Przecież, nie w sensie geograficznym. Zarówno w 966, jak i 2004 roku chodziło przecież o to, żeby wzmocnić pozycję Polski, żeby wyrwać nasze ziemie z okowów ciemności – najpierw pogaństwa, później – (post)komuny, w końcu żeby znaleźć się w centrum, a nie na peryferiach ówczesnego i współczesnego świata.
Z perspektywy średniowiecznych władców przyjęcie chrztu miało przede wszystkim znaczenie strategiczne. W ten sposób można było wyeliminować ryzyko najeżdżania pogańskich ziem pod pretekstem szerzenia nauk Chrystusa. Oczywiście z historii doskonale wiemy, że sam fakt przystąpienia do europejskiej rodziny państw chrześcijańskich nie rozwiązywał wszystkich problemów. To jeszcze nie ten moment, kiedy wspólna religia byłaby w stanie zapobiec grabieżom, wojnom, zaborom, okupacjom… Dopiero po II wojnie światowej udało się w Europie Zachodniej osiągnąć konsensus i zacząć żmudny proces budowy wspólnoty krajów opartej nie na religii, ale na wspólnych dla społeczeństw demokratycznych wartościach takich, jak pluralizm, tolerancja, sprawiedliwość, solidarność, czy równość.
Nawet jeśli znalezienie się w gronie państw chrześcijańskich nie gwarantowało automatycznie pokojowych relacji między nimi tak, jak współcześnie jest to w Unii Europejskiej, to między tymi wspólnotami można znaleźć pewne podobieństwa. Wystarczy wspomnieć o uniwersalnym języku, czyli kiedyś łacinie, później po części języku francuskim, a dzisiaj angielskim. Jest on obecnie najważniejszym językiem roboczym nie tylko instytucji unijnych, ale także w ich kontaktach z krajmy członkowskimi i państwami trzecimi. Kolejny element to wspólne prawo, które dzięki łacinie przenikało do wszystkich krajów chrześcijańskich. Obecna Unia Europejska zaś, to organizacja oparta na prawie (no, często zbyt szczegółowym!), które staje się częścią porządków prawnych państw członkowskich. A jeśli mamy podobne prawa, to łatwiej nam również o wymianę handlową, nawet jeśli w sakiewkach średniowiecznych kupców nie pobrzękiwały jeszcze monety ze wspólnym awersem. Trzeba też pamiętać o tym, iż sam proces ówczesnego jednoczenia się pod znakiem krzyża, nie da się przedstawić tylko w dobrych barwach, ale i dzisiejsza integracja państw Unii Europejskiej natrafia na przeszkody. Przyjmowanie chrześcijaństwa na ziemiach polskich trwało bardzo długo i wiązało się z różnymi lękami, obawami… Trochę podobnie, jak akcesja Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku. Kilkanaście lat temu też nie brakowało w Polsce tych, którzy wieścili koniec świata, jaki wówczas znaliśmy…
Jedno jest jednak pewne. I w 966 roku i 2004 roku wygrało przekonanie, że przyszłość Polski leży w centrum Europy, w centrum cywilizacji zachodniej, we wspólnocie Państw Zachodu. Dzisiaj na chrzest Polski patrzymy, jako na przełomowy moment w naszej historii, który dał początek kształtowania się polskiego państwa i narodu, nawet jeśli znalezienie się w gronie państw chrześcijańskiej nie rozwiązało wszystkich naszych problemów. Może właśnie w ten sposób warto spojrzeć także i na naszą akcesję do Unii Europejskiej w XXI wieku i poprzez te analogie oceniać dzisiejsze problemy Zjednoczonej Europy? Bo, czy Mieszko I myślał zaraz o porzuceniu chrześcijaństwa i religijnej wspólnoty w momencie napotkania pierwszych trudności, jak choćby wówczas, kiedy w 972r. musiał stoczyć bitwę pod Cedynią, też przecież z chrześcijańskimi możnowładcami niemieckimi? Hym… raczej nie.
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego