Czy w łonie demokracji może zrodzić się dyktatura? Czy wolne, demokratyczne wybory są wystarczającym zabezpieczeniem chroniącym przed autorytaryzmem lub dyktaturą władzy? Czy ustrój, w którym od dekad decyduje wola większości, przy jednoczesnym poszanowaniu praw mniejszości, może przemienić się w system podporządkowany tylko jednej osobie?…
Kiedy zaczyna nas boleć brzuch, sięgamy po tabletki. To sposób, żeby szybko uśmierzyć dolegliwości i zapomnieć o problemie. Nie mamy czasu na to, żeby szukać lekarza i siedzieć w kolejce pod jego gabinetem. Nawet wtedy, gdy ból się nasila omijamy szpital szerokim łukiem. Najpierw trzeba przecież wypróbować wszystkie inne metody. Może zadziała ziołowy napar, a może problem rozwiąże środek reklamowany w telewizji. Najpewniej jednak choroba sama minie – tak sądzimy. Dopiero, gdy nie mamy efektów udajemy się do medyka. Niestety, często już za późno. Zwłaszcza, kiedy usłyszymy najgorszą diagnozę – rak. Wtedy czeka nas już tylko wyniszczająca terapia, albo śmierć.
Mądry Polak po szkodzie. Trudno znaleźć inne stwierdzenie, które lepiej określa polską mentalność. Nie potrafimy wyciągać wniosków z cudzych, a nawet z własnych, doświadczeń. Nie lubimy przewidywać tego, co może się wydarzyć. A jeśli nawet czujemy, że coś w trawie piszczy, to i tak uważamy, że „damy radę”. Jesteśmy z historią na bakier, jesteśmy z doświadczeniem na bakier, ba, często jesteśmy z nauką na bakier. Dlatego też „Mądry Polak po szkodzie” jest ciągle aktualne, tak jak: „Polacy, nic się nie stało”, „Świat się nie kończy”, a przede wszystkim „Jakoś to będzie”…
Dojście Hitlera do władzy w Niemczech w latach 30-tych ubiegłego wieku było ponadczasowym ostrzeżeniem przed kruchością demokratycznych instytucji w zderzeniu z rozczarowanym społeczeństwem, rozdmuchanym populizmem i rozsiewaną nienawiścią. Austriak, który przejął władzę nad Niemcami i zapragnął rządzić światem w mistrzowski sposób manipulował pogrążonym w kryzysie społeczeństwem. Już po krótkim czasie woczach obywateli stał się zbawicielem, będącym w stanie podnieść Niemcy z kolan i odzyskać utraconą dumę. Proces podporządkowywania sobie państwa i społeczeństwa zaczął się jednak od uzyskania znaczącego poparcia NSDAP w demokratycznych wyborach w styczniu 1933 r.
Przykładów demokracji, z której narodził się autorytaryzm lub dyktatura, nie trzeba jednak szukać w odległych czasach. Za naszą wschodnią granicą w wolnych wyborach w 1994 r. prezydentem Białorusi został Aleksander Łukaszenko. Niemal ćwierć wieku później nadal niepodzielnie dzierży władzę w Mińsku. Fałszowanie głosów, ograniczanie praw obywatelskich, usuwanie niewygodnych dziennikarzy, więzienie przeciwników politycznych…, to codzienność naszych sąsiadów. Ba, wszystko to odbywa się przy akceptacji, choćby biernej, większości obywateli. Podobnie, jeszcze niedawno, w nieco łagodniejszej formie Wenezuelą rządził Hugo Chavez. Po burzliwej rewolucyjnej przeszłości, w 1999 r. został demokratycznie wybrany prezydentem i sprawował ten urząd aż do swojej przedwczesnej śmierci w 2013 r. Nie był typowym tyranem, ale to dzięki ogromnemu wpływowi m.in. na środki masowego przekazu, krok po kroku całkowicie ograniczył możliwości odwoływania się opozycji do wenezuelskiego społeczeństwa. Demokracja stała się fikcją, a państwem rządził tylko jeden człowiek – Chavez.
W tych i innych przypadkach, na przykład w dzisiejszej Turcji, z perspektywy czasu można próbować wskazywać moment przełomowy, który zadecydował o tym, że w każdym z tych państw zaczęła rządzić władza autorytarna, choć wcześniej pochodziła z demokratycznego nadania. Przeobrażanie się w nią demokracji w każdym przypadku ma oczywiście inne oblicze. Brak jednak tego czy innego elementu samego procesu, a potem sprawowania już władzy, nie może przekreślać stawianych diagnoz, czy wcześniej kreowanych ostrzeżeń. Władza autorytarna bowiem, czy dyktatura, zwłaszcza zrodzona w konsekwencji demokratycznych wyborów, w zasadzie rozwija się w dłuższym okresie czasu. Inaczej niż w przypadku przejmowania urzędów w wyniku zamachu stanu, czy wojny domowej.
Na początku dyktatura ewoluuje z systemu demokracji udając… demokrację. Owszem, słyszymy słowa o konstytucji, o równości, obywatele mogą się zbierać na ulicach i protestować. Działają opozycja oraz wolne media, a rządzący na ustach nie mają innych słów niż: „demokracja”. Coś jest jednak wstydliwego w autorytarnych zapędach rządzących, że zawsze na początku, a nawet podczas sprawowania już jednoosobowej władzy, podszywają się pod demokrację, pod wolność, pod głos suwerena. Tak, jakby wstydzili się samych siebie, jakby wstydzili się swoich myśli, jakby zabezpieczali się przed krytyką świata, a być może nawet przed ewentualnym niepowodzeniem i prawną odpowiedzialnością. Tak też było w dawnych „demoludach”. W każdym z państw podległych sowieckiemu dominium, także w PRL, istniała konstytucja, były wybory, a władza ludu zapisana była, jako władza suwerena. Mimo to, czerwona burżuazja wszystko miała gdzieś, zwłaszcza pierwszy sekretarz i jego dwór. Szczególne przejawy demokraci, bo „niesionej” na lufach czołgów, mieliśmy na Węgrzech w 1956 r, czy w Czechosłowacji w 1968 r. Ostatni przypadek miał miejsce w Polsce w 1981 r. Fakty więc czy tylko zapisy łamanej przez rządzących konstytucji mają decydować o tym, czy w danym kraju mamy do czynienia z demokracją, czy dyktaturą? A może ocena samego satrapy?
W początkowej fazie budowania kultu jednostki zawsze powstaje problem, czy o dyktaturze powinno się mówić już w momencie pojawienia się pierwszych działań prowadzących do demontażu systemu, czy też dopiero wtedy, kiedy nikt nie ma żadnych wątpliwości, kiedy już nikt nie ma żadnych złudzeń? Jest to zadanie trudne także i z tego powodu, że dyktatura, dyktaturze nie jest równa. Mamy do czynienia bowiem z pewnego rodzaju schematem, w który w różnych czasach, w różnych kulturach politycznych i przy różnych mentalnościach narodowych oraz w kontekście różnych uwarunkowań historycznych, rządzący wpisują różne metody oddziaływania władzy na społeczeństwo.
Nie słowa więc, nie językowe definicje, ani spory natury prawnej, czy naukowej powinny w takich sprawach decydować, lecz intuicja i przewidywalność możliwych w przyszłości wydarzeń. Lepiej bowiem chorobie zapobiegać, niż ponosić ciężkie koszty jej późniejszego leczenia. Trzeba więc działać tak, jak w przypadku zagrożenia nowotworem. Już wtedy, kiedy pojawi się choćby najsłabsze podejrzenie raka. Leczenie jest bowiem skuteczne tylko w początkowej fazie. Właśnie wtedy, kiedy rak nie daje jeszcze typowych objawów, kiedy rozwija się w ciszy, kiedy zwodzi, kiedy udaje… ból brzucha.
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego