Jerzy Antkowiak, jedna z najwybitniejszych postaci polskiej mody – a zarazem Wielkopolanin – mawiał, iż „brak orientacji w sprawach stroju to luka w wykształceniu. Jeśli znamy się na polityce, komputerach, samochodach, rasach psów, to trzeba się także dowiedzieć, jakie tkaniny nadają się na garnitury dzienne, a jakie na popołudniowe. Jaki krawat do nich przystoi i jakiego koloru muszka. Należy także wiedzieć, że na wielki wieczór nie nosi się szarej flaneli tylko smoking”.
Może mistrz z Wolsztyna zbyt poważnie podchodzi do kwestii ubioru, ale nie można mu odmówić racji w kwestii konieczności dbania o dobrą prezencję. Na szczęście od czasów, kiedy Pan Jerzy był dyrektorem ds. wzornictwa w Modzie Polskiej minęło wiele lat, więc polska ulica przeżyła niebywałą i to pozytywną metamorfozę. „Mundurki” rodem z czasów PRL oraz zasada, że stroi się tylko kobieta, a mężczyzna tylko ubiera, poszła dawno temu już w zapomnienie. Mimo to „luz blues” nie zawitał jeszcze u nas na dobre, więc sztywny gorset konserwatywnego stylu pokutuje jeszcze tu i ówdzie, i to nie tylko w mniejszych miejscowościach, ale i na… „salonach”.
Pamiętam, jak kiedyś dostałem zaproszenie na zawody hippiczne. Zrzuciłem z siebie czarny garnitur, zdjąłem krawat, założyłem dżinsy, sportową koszulę i pledową marynarkę. Jakże gigantyczne zaskoczenie wywołałem i niesmak, gdy tak pojawiałem się na stadionie małej gminy. Jak to, poseł bez krawata, bez garnituru? Brak szacunku dla mieszkańców! Innym razem, tak na przywitanie wiosny, przebrałem się, a więc nie „na wyjście”, ale dla humoru, w różne kolory lata „na raz”. Żółcie, zielenie, czerwienie… Wiele lat już minęło od tamtej zabawy, ale mimo to polski Internet rży z tego nadal i to… na serio!
Cóż, w Polsce nie wywołuje niesmaku wyświechtany, znoszony, szary, czy ciemnobrązowy garnitur wdziewany w „świątek piątek”, bez względu na okazję. Do pracy, do kościoła, na ślub i imieniny oraz na pogrzeb ten sam ze spodniami prasowanymi raz na dwa lata. Dniem powszednim są obwisłe marynarki, a nogawki spodni niemalże z zasady musza być i za szerokie i za długie, takie kładące się na butach po wykonaniu wcześniej kilku falban nad kostkami. Obuwie powinno obowiązkowo być czarne, rzadziej brązowe, często z kwadratowym czubem „ambitnie” zadartym do góry. Niekiedy zastępują je sandały, ale to raczej tylko w cieple dni. Krawat natomiast, w swoim kroju oraz barwach, na ogół jest w całkowitej abstrakcji do reszty ubrania i u wielu zwisa sobie tak nie dalej niż do środka brzucha. Do tego standardem jest koszula, na przykład latem seledynowa, koniecznie z krótkim rękawkiem. Cóż, taki wygląd jest OK. Nikt nie mówi, że odziany w to człowiek to fleja. Facet natomiast wystrojony, kolorowy, wymuskany, wyluzowany, to oczywiście jakiś odmieniec, przygłup, albo… LGBT (oczywiście u nas używa się mniej wybrednych określeń).
Może dlatego w Polsce polityków widujemy z reguły szaroburo przyodzianych. Nie chcą się wyróżniać z tłumu, wyłamywać z utartego standardu, nie chcą podpaść „prawdziwym Polakom”, albo… tak właśnie się czują dobrze. Szkoda tylko, że choćby rozmawiając np. z kobietą, albo składając kwiaty na uroczystościach pod pomnikiem, nie potrafią nawet zapiąć marynarki na jeden guzik. Wystający brzuch, unoszący za krótki krawat idzie często przed właścicielem wskazując na jego powagę. I co? I jest dobrze!
Panie na szczęście ratują u nas sytuację. Zawsze zadbane, umalowane, ufryzowane, na ogół nieźle ubrane. Zwłaszcza te na ulicy, bo te „na urzędach”, to często jednak w nieciekawych garsonkach, z nieciekawych materiałów, z nieciekawymi broszkami. U niektórych panuje chyba przekonanie, że każde bezguście można „przysłonić” broszką albo apaszką. To tak, jakby sądzić, że nie trzeba się myć i wystarczy poperfumować, żeby być czystym.
Jeszcze gorzej jest w polskim Sejmie. Panuje tam w ubiorach wszechobecna ciemność, szarość i bylejakość podniesiona do rangi obowiązkowego stroju. Nie ma szans na jakieś kolory, zwłaszcza u mężczyzn. Panie bowiem potrafią sobie pofolgować. Jeżeli ktokolwiek spróbowałby się wyłamać z tego niepisanego uniformu od razu zostanie wyszydzony. Przypną mu łatę klauna, strojnisia albo osoby ekstrawaganckiej. „Co on miał na sobie?!”, „Jak ona mogła tak się ubrać?!”… szeptałyby kuluary, rozpisywały bulwarówki.
W Paryżu, Londynie, Rzymie jest inaczej. W Brukseli też. To miasto przepełnione jest ludźmi biegającymi od jednego oficjalnego spotkania na drugie, z pracy do domu, z domu do restauracji…. Oczywiście w sprawach służbowych w ubiorze dominuje tu raczej klasyka, ale niekoniecznie. Mężczyźni na przykład zdecydowanie częściej wybierają garnitury w innych barwach, niż nijakie, a nawet mniej oficjalne komplety, np. dżinsy na dole i marynarka u góry. Wszystko w zasadzie bardzo dopasowane podkreślające sylwetkę. Spodnie na przykład mogą być i owszem za krótkie, albo broń Boże nie mogą być, jak u nas, za długie. Na stopy zakłada się buty w tym samym stylu i oczywiście nie wyłącznie czarne pantofle. Praktycznie takie jakie się lubi i z zasady w kontraście do koloru spodni, a nie pod ten kolor. Między butem natomiast, a końcem nogawek tylko z rzadka widzi się czarną skarpetkę. To miejsce jest bowiem zarezerwowane dla wszystkich kolorów tęczy a nie tylko czerni. Brak krawata, nawet w bardzo oficjalnych sytuacjach, nie jest postrzegane, jako modowe faux pas. Zastąpienie go natomiast szalikiem albo fularem nie tylko wynika z nieustannie zmieniającej się pogody, ale także z używania ich jako ozdoby.
Luz jest najważniejszy. Luz w tym jak się ubieramy, luz w tym jak mówimy, luz w tym jak się zachowujemy. Luz naturalny oczywiście a nie udawany. Dlatego nawet w Parlamencie można zobaczyć nie tylko gości, ale i samych deputowanych, ubranych kolorowo, praktycznie we wszystko i na każdy sposób. Odmiennie niż w Polsce, nikt na to nie zwraca uwagi, nikt nie przejmuje się strojem innego. Wszyscy są wobec siebie życzliwi i przyjaźni. O stosunkach bowiem człowieka do człowieka tam nie decyduje ocena jego gustu, czy smaku, ale charakteru, a w sprawach służbowych kompetencji.
Catherine Ashton, była Wysoka Przedstawiciel Unii Europejskiej do Spraw Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa wśród eurokratów znana była z zamiłowania do kolorowych marynarek. Bardzo delikatnie mówiąc, nie zawsze jej powierzchowność oraz stylistyczne wybory były trafione, ale nikt nigdy nie podważył jej kompetencji ze względu na niecodzienną garderobę. W Polsce niestety tak nie jest. U nas ciągle się wmawia, że mamy być skromni, nie wychylać się, że powinniśmy wtopić się w szary tłum. Cóż, widać to także w sklepach z odzieżą, zwłaszcza męską. Kupić coś fajnego, to efekt niekiedy wielomiesięcznych polowań.
Mimo upływu lat oraz zmieniającego się podejścia do mody i elegancji, nadal tkwimy z nosami w książkach o pożółkłych stronicach, które opisują zasady dress codu z czasów Johna Fitzgeralda Kennedy’ego. Nie musi jednak tak być. Wystarczy tylko trochę mniej trzymać się sztywnych zasad i patrzyć na modę z większą otwartością. Jak mawiała bowiem Coco Chanel, „każdy dzień jest pokazem mody, a świat wybiegiem”. Przede wszystkim jednak na drugiego człowieka powinniśmy patrzeć z życzliwością i przyjaźnią, wtedy nikt nie będzie się przejmował sprawami, które do najistotniejszych w życiu nie należą. A „pawie pióra” na pewno nimi nie są!
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego