Zbliża się koniec sierpnia. Dla wielu mieszkańców Polski oznacza to tylko jedno – koniec żniw. Po ciężkiej pracy w polu nadchodzi więc czas dziękczynienia za obfite plony. Dożynki to staropolskie święto, które swe początki wywodzi jeszcze z czasów pogańskich, kiedy obchodzono święto płodności i plonów. W dowód wdzięczności za udane zbiory składano bóstwom ofiary i wydawano huczne uczty. Na przestrzeni wieków formuła świętowania zmieniała się. W czasach gospodarki folwarcznej urządzali je dla żniwiarzy posiadacze własności ziemskich. Wtedy też pojawiły się pierwsze dożynkowe obrzędy, znane do dziś. Po pierwszej wojnie światowej ze zwykłej wiejskiej zabawy, dożynki stały się świętem całego środowiska rolniczego, połączonego z wystawami rolniczymi czy festynami. Z kolei w PRL-u nabrały one charakteru czysto politycznego i miały wyrażać poparcie dla władzy. Dzisiaj to znów święto rolników i mieszkańców wsi. Dzień uroczysty, ale i nie wolny od zabawy.
Historia polskiego rolnictwa jest równie trudna i zagmatwana co historia naszego kraju. Czasy Polski Ludowej z początku przyniosły ze sobą przymusową kolektywizację, którą po 1956 roku znacznie wyhamowano, uznając prywatne rolnictwo jako specyfikę tzw. polskiej drogi do socjalizmu. Wiejski krajobraz tamtych czasów, oprócz gnębionych gospodarstw indywidualnych, charakteryzowały m.in. PGR-y (Państwowe Gospodarstwa Rolne), GS-y (Gminne Spółdzielnie „Samopomoc Chłopska”), czy Spółdzielnie Kółek Rolniczych, albo Rolnicze Spółdzielnie Produkcyjne. Problemy napotykało się wszędzie. Brakowało budynków sprzętu rolniczego, nawozów, materiału siewnego, stad hodowlanych, narzędzi, surowców… System był siermiężny. Pociągał za sobą biedę i utrzymywał zacofanie.
Po transformacji polityczno-gospodarczej wiele osób miało problem z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Lata 90-te dla wielu rolników były szansą na samodzielne gospodarowanie i rozwój produkcji, jednak dla innych były trudnym czasem zderzenia się z mechanizmami wolnorynkowymi i pogarszania się sytuacji ekonomicznej. Zmiany na lepsze nastąpiły m.in. dzięki przedakcesyjnym instrumentom finansowym Unii Europejskiej, takim jak SAPARD, który miał na celu dostosowywania polskiego rolnictwa do gospodarki rynkowej. Prawdziwa rewolucja zaczęła się jednak w 2004 roku.
Od wejścia Polski do UE do naszego rolnictwa oprócz pieniędzy z budżetu państwa, skierowano ponad 45 mld euro! Rolnicy, którzy najbardziej byli przeciwni przystąpieniu do Wspólnoty, stali się jej największymi beneficjentami. Wystarczy popatrzyć na liczby. W ciągu ostatnich 13 lat przeciętny miesięczny rozporządzalny dochód polskiego rolnika zwiększył się o ponad 80 proc., a roczne wydatki na inwestycje powiększyły się aż dwukrotnie. Grupa rolników z najniższymi dochodami (do 2 tys. zł) skurczyła się z 35 proc. w 2005 r. do 12 proc. w 2013 r., a grupa osiągająca dochód 6-8 tys. zł urosła w tym czasie z 3 do 7 proc. Mimo, iż rolnictwo już nie dominuje na polskiej wsi, a odsetek pracujących w tym sektorze spadł z 25 proc. do 13 proc., to z roku na rok jest ono coraz silniejsze. Przed ponad dekadą produkowaliśmy na przykład średnio 3 tony pszenicy z hektara, obecnie produkujemy ponad 6 ton. Podobnie jest z innymi płodami czy produkcją zwierzęcą. Wyższa wydajność przekłada się też na większe zyski i reinwestycje.
Wynegocjowany budżet na realizację Wspólnej Polityki Rolnej na lata 2014-2020 dla Polski, był ogromnym osiągnięciem rządu Platformy Obywatelskiej. Na realizację tego programu otrzymaliśmy bowiem aż 42,4 mld euro, czyli o 8% więcej niż na poprzednie siedem lat (39,2 mld euro). Jest to tym ważniejsze, że budżet UE na politykę rolną w obecnej perspektywie jest niższy o 12% od poprzedniej. Z kolei na dopłaty bezpośrednie w latach 2004 – 2014 otrzymaliśmy ok. 21 mld euro, co łącznie z obecną perspektywą finansową w kwocie 23,7 mld euro daje aż ok. 44 mld euro na ten cel. Te przeogromne pieniądze płyną bezpośrednio do kieszeni rolników. Żadna grupa zawodowa ani żadne inne środowisko społeczne w Polsce nie mogło i nie może liczyć na wsparcie tak ogromnymi kwotami. Dzięki skutecznemu wykorzystaniu przyznanych nam środków polskie rolnictwo przeszło prawdziwą metamorfozę. Produkcja jest obecnie zdecydowanie bardziej wydajna, zwiększyły się inwestycje, sprzęt jest nowoczesny, a sami rolnicy stali się sprawnymi przedsiębiorcami świetnie zorientowanymi w swojej branży. Dlatego potrafią konkurować swoimi płodami i wyrobami już nie tylko w Europie, ale i na świecie.
Niestety zmiany, które pod wodzą PiS dokonują się w ostatnich dwóch latach nie napawają optymizmem. Ogromne na przykład zamieszania kadrowe w podległych ministrowi rolnictwa strukturach jak agencje: rynku rolnego (ARR), nieruchomości rolnych (ANR) czy modernizacji i restrukturyzacji rolnictwa (ARiMR), doprowadziły w zeszłym roku do wielu problemów, w tym znacznych opóźnień w przyznaniu rolnikom części wypłat. Co więcej, reformy przygotowane przez rząd były niedopracowane i brzemienne w skutkach. Chociażby ustawa o ochronie ziemi, która ograniczała w sposób niespotykany obrót gruntami w Polsce. Niestety, po 2020 roku na rynkach rolnych sytuacja może się jeszcze bardziej pogorszyć m.in. w związku ze spodziewanym spadkiem poziomu dopłat bezpośrednich oraz funduszy unijnych. Czy obecny rząd potrafi przygotować na to wszystko rolników i mieszkańców wsi wychodząc problemom naprzeciw? Można mieć spore wątpliwości. Zwłaszcza, że PiS w Unii Europejski nie szuka sojusznika i partnera, ale zdrajcę i przeciwnika. Jeśli ta antyunijne narracja będzie się utrzymywali, a wrogość do Unii podsycana, to zamiast pomocy i wsparcia możemy zostać sami ze swoimi problemami. A wtedy będziemy zaorani!
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego