„Znaleźliśmy się w sytuacji, w której scena polityczna naszego kraju przypomina okres sprzed 1989r.” (…) „Obecny system rządzenia krajem umacnia władzę centralistyczną, unicestwiając procesy demokracji (…) W zbliżających się wyborach mamy szansę przeszkodzić w odradzaniu się neokomunistycznej Polski…”.
Bronisław Komorowski.
Adam Szejnfeld
Tak wraz z Bronkiem Komorowskim, późniejszym Marszałkiem Sejmu i Prezydentem RP, ćwierć wieku temu pisaliśmy we wspólnej odezwie przedwyborczej do obywateli. Upłynęły lata, minęło pokolenie, a problem i zagrożenie są… te same. Tak, nic nie jest ludziom dane raz na zawsze. A już na pewno… wolność!
****
W każdym przypadku państwa autorytarnego wolność jest przywilejem tylko i wyłącznie wybrańców. Ludzi popierających ekipę rządzącą krajem. Stan ten nazwać można przywilejem, gdyż jest on reglamentowany, przyznawany, warunkowany, kontrolowany i oceniany… Jest odnawiany albo wygasa. Kończy się. W zasadzie wtedy niestety ze złym skutkiem dla tych, których dotyczył. W państwie autorytatywnym należałoby więc używać tego pojęcia raczej w cudzysłowie. Tak było i jest w każdym niedemokratycznym kraju, bez względu na jego historię, kulturę, religię czy położenie geograficzne. Jest to bowiem wypracowany i sprawdzony przez wieki system sprawowania władzy nad ludźmi. Tak wyglądało to również w Polsce. Kiedyś za PRL-u, a teraz zaczyna wyglądać za PiS.
Ludzie przywiązani do wolności i owszem, krytykują stan jej ograniczenia w państwach rządzonych autorytarnie, ale jednocześnie na ogół cieszą się, że i tak nie muszą żyć w krajach rządzonych przez dyktaturę. To bardzo groźne, gdyż zapominają, że granica pomiędzy jednym a drugim ustrojem jest cienka, a władza bardzo łatwo potrafi ją przekroczyć. Nawet wtedy, kiedy tego nie planuje, lecz z jakiegoś powodu uznaje, że nie ma innego wyjścia.
Paradoksalnie, zagrożenie przejścia ze stanu rządów autorytarnych w dyktatorskie jest tym bardziej prawdopodobne, im bardziej niezalenie od władzy organizuje się społeczeństwo obywatelskiego, nie mówiąc już o sytuacji, w której takie społeczeństwo zbiorowo, a cóż dopiero siłowo, występuje przeciwko władzy.
Tego w Polsce jeszcze nie mamy, czyli organizującego się przeciwko autorytarnej władzy społeczeństwa w sposób powszechny i totalny. Do tej pory były i są jedynie jednostkowe sytuacje, protesty, manifestacje, strajki… Były one organizowane między innymi przez KOD, Obywateli RP, czy choćby przez kobiety w słynnym już Czarnym Proteście.
Dlatego w Polsce nie mamy dyktatury. No oczywiście także i dlatego, że władza jeszcze nie zdążyła poczuć swojej siły, albo odwrotnie, jeszcze nie poczuła siły obywateli i nie przestraszyła się jej. Nie przestraszyła się wystarczająco. Również i dlatego, że nie jest to takie łatwe, ze względu na nasze członkostwo w Unii Europejskiej, której prawo oraz instytucje, oraz nasze finansowe zobowiązania, są mimo wszystko silnym gwarantem, choćby tymczasowego bezpieczeństwa w ograniczeniu przez PiS demokracji i praworządności. Ale wszystko to jest do czasu. Pamiętać bowiem należy, iż od autorytaryzmu do dyktatury jest tylko krok, a samo przekształcenie może wywołać nawet przypadkowa sytuacja społeczna. Iskra. Zryw. Protest. Atak. Przekroczenie masy krytycznej społecznego niezadowolenia i groźba utraty sterowności autorytarnej władzy nad „własnym” państwem. Tak, czy siak, ludzie w Polsce zapomnieli czym jest prawdziwa wolności i mamią się, iż to co posiadają, za wolność można uznać. Nie wiedzą, nie mają doświadczenia, nie pamiętają, że… nie. Nie można.
To, czym dysponujemy dzisiaj w Polsce nie jest wolnością, jednak po następnych wyborach parlamentarnych nawet i to może stać się fikcją! Zapowiedzią tego zagrożenia jest hasło: „Polska wyspą wolności”. Łamiący bowiem demokrację i zasady praworządności zawsze ze swojego kraju robili wyspę. Zamkniętą wyspę. Wyspę odciętą od wolnego świata. Wyspę – obóz.
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego